Witajcie kochane. ;)
Niedziela dla włosów w poniedziałek.. nie brzmi to zbyt dobrze, ale podobno lepiej późno niż wcale. Jak wiecie, u mnie dosyć słabo z systematycznością w tym temacie, więc jestem z siebie szalenie dumna, iż tym razem się udało. :) Po ostatnim strasznym niewypale z eksperymentami (słynne kakao i jajko) postanowiłam powrócić do klasyki i ukochanego oleju kokosowego. ;) Jest to jeden z produktów, który moim kłaczą odpowiada praktycznie zawsze, więc nie muszę obawiać się o ewentualnie nieprzyjemne niespodzianki. :)
Co dokładnie zrobiłam?
Wczoraj wieczorem spryskałam włosy zwykłą wodą i nałożyłam na nie odżywkę z Isany (intensywnie pielęgnującą) z dodatkiem kilku kropel mleczka pszczelego w glicerynie. (zsk). Następnie zaatakowałam porcją delikatnie podgrzanego oleju kokosowego (około 1.5 łyżki stołowej) Parachute (Klik.). Włosy związałam w koczek i poszłam spać. Rano przeczesałam wciąż mokre kosmyki i wtarłam w nie odrobinkę Garniera A&K (szczególnie w końcówki), po kilku godzinach zmyłam wszystko szamponem YR volume . Po myciu na włosach wylądowała odżywka z Balei - figowa. Gdy i jej się pozbyłam w końcówki wtarłam serum wspomagająco-regenerujące z Joanny + kilka kropelek oleju sojowego.
Włosy zostały wysuszone letnim nawiewem (brak czasu), na koniec letni zmieniłam na chłodniejszy.
Efekty?
Zadowalające. :)) Włosy były miękkie i gładkie, nie miałam problemu z rozczesaniem. W końcu od dawna mogłam poczuć tę ich delikatność. Ręka wręcz sunęła po nich niczym po tafli. Mam wrażenie, że w końcu dostały to, czego od dawna potrzebowały. Chciałabym by były takie za każdym razem. Przekonałam się po raz kolejny, iż olejek kokosowy to dobry wybór dla posiadaczek włosów takich jak moje, a więc prostych i raczej niskoporwatych. ;)
Efektów bezpośrednich nie jestem Wam w stanie zaprezentować, bowiem nie miałam czasu rano pstryknąć fotki. Zrobiłam to dopiero dzisiaj po powrocie do domu. Cały dzień rozpuszczone, nieco wygniecione, ale co tam. ;) Przy okazji możecie podziwiać moje piękne odrosty.. :D tak, wiem, jest się czym chwalić. :D
Jak widzicie włoski się lekko pofalowały, a końcówki nieco odkształciły, ale jakoś mnie to nie załamuje. ;) Na prawym zdjęciu cudnie widać to przejcie naturalne - farbowane. Żebym tak jeszcze miała siłę by wytrwać na tym detoksie farbowym. ;)
Nawet się troszkę błyszczą, co im się rzadko zdarza. ;)
Przepraszam Was za ten wielki chaos w wpisie, ale czyniłam go na szybko, mega zmęczona i jeszcze bardziej głodna. ;) Cały dzień poza domem, ale w końcu piękna pogoda!
A jak tam Wasze niedziele dla włosów? Co stosowaliście? Zostawicie linki pod wpisem to na pewno zajrzę, jestem ciekawa Waszych eksperymentów! :))
Lenka.


Ale się lśnią!!! prześliczne!! :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jakie to miłe, dziękuję! :)
UsuńBardzo fajny efekt :) Slicznie sie blyszcza i wygladaja na zdrowe :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Dziękuję. :))
UsuńNa początku mojego włosomaniactwa kupiłam sobie litrowy słoik oleju kokosowego. Naolejowałam włosy na noc, a rano obudziłam się ze spuszeniem, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Tak dowiedziałam się, że jestem wysokoporowata. Olej oddałam koleżance. :P
OdpowiedzUsuńU Ciebie kokos działa cuda. :) Włosy naprawdę pięknie lśnią, zazdroszczę tej niskoporowatości. :)
A no widzisz, na włosach wysokoporowatych faktycznie ani trochę się nie sprawdza. Kiedyś pani z zielarskiego próbowała mi wmówić, że jest inaczej, ale się nie dałam. :D
UsuńU mnie ten olej leżał trochę zapomniany, ale chyba na dobre sobie przypomniałam o jego istnieniu. ;)
Faktycznie ślicznie błyszczą *.*
OdpowiedzUsuń